Ca-sting
Obsada:
- Sonia Bohosiewicz / Ewelina Starejki
- Feliks Szajnert / Zbigniew Kosowski
- Zbigniew Kaleta / Dariusz Starczewski
- Tomasz Kot / Krzysztof Pluskota
- Marcin Kobierski / Marcin Tyrol
Dotychczasowa ilość przedstawień: 136
(…) Tego też dnia w Teatrze STU – „Ca-sting”, komedia Rafała Kmity z „Dziennikiem Polskim” w roli wiodącej, którą to dostał bez castingu, po wiem wprost – po znajomości dostał, a zresztą to się „Dziennikowi” należało. W końcu trudno, by tak poważną rolę grała jakaś niepoważna gazeta, typu… Nie, nie, nikomu reklamy nie zrobię. Chwalić „Dziennika” mi nie wypada, niemniej z dumą patrzyłem, jak posuwa – za przeproszeniem – akcję do przodu, jak bohatersko walczy o palmę pierwszeństwa ze znakomitą Sonią Bohosiewicz, acz, powiedzmy szczerze, ma taki power, że „Dziennikowi”, ponad 50-latkowi, wiem coś o tym, wygrać nie sposób. Ale polec w starciu z takim scenicznym dynamitem to może nawet też przyjemność? Sztuka, jak to u Rafała Kmity, inteligentna, błyskotliwa, świadcząca o świetnym słuchu językowym autora, jak i wyczuciu sceny. Śmiejemy się, acz z każdą chwilą śmiech to bardziej gorzki, bo choć rzecz o aktorach czy raczej aktorusach-szmirusach, to przecież przeglądają się oni w nas jak w lustrze, bo, powiedzmy to szczerze, dzięki nam żyją tacy jak Czaruś (świetny Tomasz Kot) czy pan Leon (jakże prawdziwie znakomity Feliks Szajnert, taki złachany, widać, że wdzianko często zakładane na „Spotkania z balladą”). Gogolowskie z kogo się śmiejecie…? – też jeszcze daje znać o sobie, jak to u Rafała Kmity, twórcy zafascynowanego literaturą XIX-wiecznej Rosji. Polecam!
Dziennik Polski
SCENA STU. „Ca-sting”
O graniu, czyli o życiu
Współczesna polska komedia, śmieszna a niegłupia, napisana z niewątpliwym wyczuciem dramatyzmu, zagrana i wyreżyserowana z talentem to duża rzadkość. Dokonał tego Rafał Kmita, autor i reżyser „Ca-stingu”
(…) Ogłoszono casting. Kolejno pojawiają się: seksowna dziewczyna, przyklejony do komórki chamowaty młodzieniec, poważny w garniturze, wiecznie uśmiechnięty kretyn-oportunista, starszawy kabotyn. Są sami: nie zjawia się nikt z organizatorów castingu, a i publiczności jakby nie było. Aktorzy przeglądają się, stroją miny, sprawdzają uśmiech w (wyimaginowanych) lustrach, otaczających scenę. Ten pomysł będzie miał w finale dramaturgiczne konsekwencje. Także dla widowni. Na razie aktorzy czekają. Z rozmów wyłania się dość przerażający obraz ich pracy, zainteresowań i horyzontów myślowych. Grają w reklamach, sitcomach, obsługują promocje. Przebrać się za baton, marchew czy dystrybutor to dla nich pestka, co więcey – do tego dążą i z tego są dumni. (…)
Zagrają wszystko, bo przecież są profesjonalistami, jak mówią z dumą, no i takie są reguły i realia – jak podkreślają z poczuciem życiowej mądrości. (…)
Schematyczne i łatwe wyśmiewanie się z powszechnej bylejakości? Owszem, byłoby tak, gdyby Kmita – reżyser celebrował z powagą słowa Kmity-autora. Ale nie pozwala na to ani sobie, ani aktorom, ani widzom. Udaje mu się trudna sztuka zbudowania na scenie takiej rzeczywistości, która wciąga, zajmuje i śmieszy zarazem.
„Ca-sting” ma tempo, energię i tzw. szwung. Przekonujące jest nawet przechodzenie od tonu buffo do serio. Gdy widownia sądzi, że (skoro przedstawiono jej i scharakteryzowano bohaterów) znajduje się na znajomym gruncie, Kmita go zmienia. Ze schematycznych i oswojonych zdawałoby się postaci wyłazi nagle coś innego… Nie powiem co, bo przyjemność oglądania tego spektaklu polega również na zaskoczeniu.
Gazeta Wyborcza